Regaty: Memoriał o Puchar Stanisława Kasprzyckiego. Jezioro Żywieckie. 21 lipca 2007 r.

Ależ mi w tym roku obrodziło wyjazdami na południe!!!
Na zaproszenie Ryśka Siudego – organizatora imprezy, pojechałem 21 lipca 2007 r. nad Jezioro Żywieckie, aby zagrać żeglarzom do -regatowcom podczas Regat Memoriału o Puchar Stanisława Kasprzyckiego. Cieszyłem się na wyjazd, bo przy okazji poznania nowych ludzi i zobaczenia nowych miejsc miałem spotkać się z moimi serdecznymi znajomymi: Basią i Andrzejem Morońskimi ze Szczyrku. Im zawdzięczam zresztą fakt zaproszenia. (A link do ich uroczego pensjonatu GRONIK w dziale: „Linki”.) Droga przez kraj nasz ojczysty przebiegła dość…Hmmm… ODRADZAM stanowczo pomysł podróżowania przez Polskę w piątki. Nie będę używał poza słownikowych wyrażeń. Za to użyję eufemizmu: było całkiem ciężko. :-/ No, ale dojechałem na czas. Pierwszy raz w życiu miałem zobaczyć Jez. Żywieckie. Za radą Andrzeja pojechałem z Bielska na Przegibek i zasmakowałem wjazdu i zjazdu po agrafkach i serpentynach – latem. Poszło gładko. Zimą na pewno byłoby więcej emocji! Dojechałem do zapory w Tresnej i … oniemiałem. Ludzie, jest na co popatrzeć!!! Widziałem kilka górskich jezior w Austrii, Włoszech, w Tatrach. Z pewnością są gdzieś większe, głębsze, wyżej położone, ale piękniejszego chyba trudno by szukać. Przystań „U Siudowej Zosi” – miejsce Regat, położone jest na zachodnim brzegu jeziora, na stoku wzniesienia. Fajnie to wszystko sobie Zosia i Rysiek Siudy obmyślili i zrobili: ławy, stoły ustawione kaskadowo i tworzące swoisty, naturalny amfiteatr skierowany w stronę wody, zaplecze gastronomiczne, tudzież TOI-TOI dla potrzebujących. Jest też atrakcja specjalna: szałas dla owiec – wraz z zawartością. Szałas i zawartość przypomina przyjezdnym, że znajdujemy się w obszarze Beskidu Żywieckiego! Przy brzegu zacumowany jest pomost pływający, do którego cumują jachty i żaglówki. A w prawo – rozciąga się widok na piękne jezioro Żywieckie.
Pierwszego wieczoru zagrałem kameralny koncercik. Zacząłem o zachodzie słońca. Goście przystani rozsiadali się przy stołach i włączali do muzycznej zabawy. Mimo braku tłumów atmosfera wieczoru była wyśmienita. Zaprosiłem wszystkich na mój występ następnego wieczoru. Po występie – pod swoje skrzydła wzięli mnie Basia i Andrzej. Zanocowałem w GRONIKU. Następnego dnia ruszyłem znanymi sobie szlakami stoków narciarskich w wersji – „summer”. Zabawnie wyglądają latem stoki. Przespacerowałem się po okolicach stacji narciarskiej Czyrna-Solisko. Uśmiałem się, te miejsca latem są zupełnie nie do poznania!!!
Wieczorem, po zakończeniu sobotnich biegów regatowych odbył się główny koncert szantowy. Wystąpiły zespoły: SZANTANA I BETTY BLUE. A pomiędzy nimi – ja. Publiczność, można powiedzieć, dopisała BARDZO, BARDZO. Scena muzyczna mieściła się na pływającym pomoście usytuowanym na brzegu jeziora. Tak jak poprzedniego dnia, rozpocząłem występ o zachodzie słońca. Nawiązałem całkiem szybko, całkiem sympatyczny kontakt z publicznością, której wciąż i wciąż przybywało. Z niemałą radością skonstatowałem pod koniec występu, że nie tak łatwo puszczą mnie ze sceny. Po prostu zabawa, jaką zaproponowałem spodobała się publiczności. To cieszy. Nie będę ukrywał. ;-) Spodobał się również ten mój SZOŁ Ryśkowi i Zosi Siudym. Otrzymałem coś w rodzaju promesy na występ w przyszłorocznych regatach. Z PRZYJEMNOŚCIĄ skorzystam. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i energią „w organizmie” pojechałem do Szczyrku, gdzie z Basią i Andrzejem „naprawiliśmy kawałek świata” w późnych godzinach nocnych. Dziękuję Wam za przemiłe towarzystwo i gościnę!

A rano pognałem do Jarosławca – nad morze Bałtyckie. Grać, śpiewać i opowiadać o morzu, marynarzach i żeglarzach.
Ale to już zupełnie inna historia…

Zrobiłem też kilka zdjęć aparatem (…)
Zapraszam do galerii!

FESTIWAL PIOSENKI ŻEGLARSKIEJ i MORSKIEJ „Szanty w Giżycku” – festiwal w środku lata, w sercu Mazur. Słońce, żagle i przygoda… Mmmm… 12 lipca 2007 r.

Ha!
Miałem przyjemność zagrać i zaśpiewać na „Szantach…” w Giżycku.
A oto jaka informacja ukazała się na stronie organizatora Festiwalu – Giżyckiego Centrum Kultury:

…”Czwartek, 12.07.2007
21.30 – 1.00 – „ZAPOMNIANA TAWERNA”

nastrojowe ballady żeglarskie w wykonaniu: Jerzego Porębskiego, Andrzeja Koryckiego, Grzegorza Tyszkiewicza, Mirosława Kowalewskiego, Kochanków Rudej Marii, Marka Szurawskiego, Ryszarda Muzaja.”…

W TAKIM TOWARZYSTWIE!!!
Zrobiło mi się BARDZO przyjemnie, kiedy jakiś czas temu otrzymałem od Organizatorów zaproszenie do udziału w koncercie ballad i to w towarzystwie najlepszych spośród najlepszych solistów polskich piewców szant i piosenek o morzu, mary narzach i żeglarzach.
Kiedy przyjechalismy do Giżycka w godzinach popołudniowych, pogoda już się ustabilizowała. I dobrze.

Jeśli chodzi o formułę koncertu: ballady w wykonaniu solistów, Jurek Porębski, reżyser i konferansjer w jednej osobie (a przede wszystkim – o. Dyrektor Artstyczny Giżyckich Szant) trochę się obawiał czy ona „wypali” To znaczy czy festiwalowa publiczność od lat przyzwyczajona do dynamicznych piosenek i mocnych rytmów zaakceptuje i zechce słuchać ballad płynących z tej samej sceny amfiteatru w Twierdzy Boyen. Czy w ogóle KTOKOLWIEK przyjdzie na koncert? Okazało się, że efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. Publiczność dopisała na 150% – miejsca w amfiteatrze zostały zapełnione całkowicie. Pogoda, jak wspomniałem – bardzo dopisała. Scenografia utrzymana w tym roku w dość ciemnej tonacji była rozświetlana fantastyczną grą dynamicznych świateł, laserów, które tańczyły sobie w chmurkach dymu. Ze strony widowni wyglądało to naprawdę fantastycznie! Całość uzupełniało znakomite i profesjonalnie obsługiwane nagłośnienie. Jestem pod dużym wrażeniem klasy, jaką reprezentowali koledzy akustycy. Współpraca z profesjonalistami to duży komfort dla wykonawców. Dla mnie też. ;-)

Przede mną występował Mirek „Zejman” Kowalewski. Na jego prośbę wsparłem go podczas występu głosem, śpiewem i akompaniamentem.
Podczas mojego występu zaśpiewałem między innymi piosenki: „PORT” z repertuaru Krzysztofa Klenczona, „MUZYKA”, do której słowa napisałem w ubiegłym roku i „NORTH WEST PASSAGE” Stana Rogersa. Z przyjemnością odnotowałem fakt, że Publiczność wtórowała mi zarówno podczas gdy śpiewałem piosenki znane, jak i te nieznane. Tak było zresztą nie tylko podczas mojego występu. Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko to, że Publiczność zaakceptowała i „kupiła” nową, balladową formułę koncertu i można się spodziewać, że podczas kolejnego festiwalu koncert ballad również się odbędzie.

Wartością dodaną koncertu było dla mnie spotkanie po naprawdę wielu latach „całkiem trochę” ode mnie starszego kolegi z olsztyńskiego klubu płetwonurków KORAL, Benka Pszczoły. Benek stojąc pod sceną wywołał mnie z imienia. Całkiem oniemiałem widząc, że nie zmienił się ani trochę przez ostatnie 12 lat, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Po występie podszedłem do niego, wyściskaliśmy się porządnie umawiając się na spotkanie za następne „naście” lat…
Ożyły w mojej głowie wspomnienia o klubowych obozach na Mazurach, nurkowaniach, ogniskach, rozmowach i porannych rozgrzewkach typu:”2 razy na drugą stronę jeziora i z powrotem – wpław (oczywiście!)”

Koncert zakończył się ok. godziny 1.00 już w piątek.

Po przenocowaniu w bardzo przyzwoitych warunkach w hotelu ośrodka AZS w Wilkasach, po odespaniu koncertowych emocji zrealizowaliśmy sobie z Kasią plan rekreacyjny naszego pobytu na Mazurach. Z przystani ALMATUR w Giżycku, z pomocą spotkanego przypadkowo mojego kolegi , Kapitana ŻW, poety Franka Chabera wypożyczyliśmy na kilka godzin jacht VENUS. Gnani całkiem solidnym wiatrem pożeglowaliśmy w niedługim czasie aż pod most na Kirsajtach. Tam zawróciliśmy i pomoczeni 2,3 razy przez ulewę oraz postraszeni czarnymi chmurzyskami pędzącymi z zachodu na wschód powróciliśmy szczęśliwie do przystani.
Wieczorem, po zdaniu i roztaklowaniu jachtu, pełni wrażeń i zadowoleni z życia obraliśmy kurs na Trójmiasto, dokąd dotarliśmy bez większych przygód dość zaawansowaną nocą.

Jestem bardzo zadowolony z wyjazdu, występu, spotkań i mini rejsu.

I jak to powiedział kiedyś podczas pewnej pamiętnej imprezy w Finlandii Rysiu Muzaj (przechodząc tym stwierdzeniem do historii):
„lubię to moje SZARE, ZWYKŁE, CODZIENNE i NIEWYMUSZONE MARYNARSKIE ŻYCIE!!!”

No, nic dodać, nic ująć.
:-) )

Rejs po Zatoce Gdańskiej na kutrze „Captain Morgan”, 30 czerwca 2007 r.

Ale się działo!!!
Załogę „CAPTAINA MORGANA” z Helu stanowiły tym razem wielce znamienite osobistości. Ich Magnificencje Rektorzy największych polskich uniwersytetów wzięli udział w konferencji naukowej, której wiodącym tematem była ochrona czystości wód Bałtyku. A wczoraj – w sobotę, wraz z małżonkami wypłynęli w rejs po wodach zatoki gdańskiej. Pomysłodawcą rejsu był J.M. Rektor Uniwerstytetu Gdańskiego Pan prof. Andrzej Ceynowa, a gospodarzem – dyrektor hotelu „NEPTUN”w Juracie – Pan Adam Krupa. Ja byłem odpowiedzialny za oprawę muzyczną i całokształt „morskiego charakteru” imprezy.
Wyruszyliśmy z Helu ok. godziny 15.00. Można by powiedzieć, że „z pieśnią na ustach”. Powoli, opowieściami i piosenkami wprowadzałem gości w morski klimat spotkania. Goście raczyli się potrawami przygotowanymi przez kucharza Tawerny „Cpt. Morgan” z Helu. Wszystko szło zgodnie z planem, aż tu nagle z zachodu nadciągnęła niezwykle czarna, burzowa chmura, która w niedługim czasie hojnie zaczęła oddawać nam to, co miała do zaoferowania. W pewnym pośpiechu, w strugach ulewy przemieściliśmy się pod pokład – do kubryku. Kubryk na „Cpt.Morganie” jest luksusowy dla np. 10 osób. 20 – zmieściło się z niemałym trudem. Ja – uratowawszy mą ulubioną gitarę od niechybnej śmierci w ulewie kontynuowałem muzyczną zabawę w warunkach kubrykowych. Wcisnąłem się w kąt i grałem i śpiewałem jakby nic się nie zdarzyło. W pewnym momencie „przeskoczyłem” na repertuar bardziej lądowy. I to był strzał w dziesiątkę. Wszyscy bawili sie znakomicie śpiewając największe polskie przeboje z różnych epok. Kiedy już mogliśmy wyjść na zewnątrz, kiedy burza poszła sobie gdzieś na wschód, kontynuowaliśmy zabawę na pokładzie. Wprawdzie zawilgocony mikrofon trochę kopał prądem „w paszczę”, ale przy zachowaniu odrobiny ostrożności mini-porażenia były stosunkowo rzadkie.
;-)
A zacne Towarzystwo osiagnęło apogeum szczęścia. Śpiewali wszyscy. W międzyczasie zaproponowałem zabawę w wyplątywanie się z tzw. „marynarskich kajdanków”. Znaleźli się chętni podjąć challenge. Po udzieleniu jednej podpowiedzi, jednej z par udało się wyswobodzić z łańcuchów.
O godzinie 18.00 dopłynęliśmy do portu w Helu.
Powiem Wam, że słowa podziękowania i wyrazów uznania dla tego, co zaproponowałem uczestnikom rejsu brzmiały dla mnie jak najpiękniejsza muzyka. Wszyscy byli zachwyceni i gorąco dziękowali za doskonałą zabawę, wytworzony klimat i kunszt wykonawczy. Było i jest mi do dzisiaj bardzo miło z tego powodu. A swoją drogą, to muszę przyznać, że Ich Magnificencje POTRAFIĄ SIĘ BAWIĆ…
:-) ))))))