FESTIWAL PIOSENKI ŻEGLARSKIEJ i MORSKIEJ „Szanty w Giżycku” – festiwal w środku lata, w sercu Mazur. Słońce, żagle i przygoda… Mmmm… 12 lipca 2007 r.

Ha!
Miałem przyjemność zagrać i zaśpiewać na „Szantach…” w Giżycku.
A oto jaka informacja ukazała się na stronie organizatora Festiwalu – Giżyckiego Centrum Kultury:

…”Czwartek, 12.07.2007
21.30 – 1.00 – „ZAPOMNIANA TAWERNA”

nastrojowe ballady żeglarskie w wykonaniu: Jerzego Porębskiego, Andrzeja Koryckiego, Grzegorza Tyszkiewicza, Mirosława Kowalewskiego, Kochanków Rudej Marii, Marka Szurawskiego, Ryszarda Muzaja.”…

W TAKIM TOWARZYSTWIE!!!
Zrobiło mi się BARDZO przyjemnie, kiedy jakiś czas temu otrzymałem od Organizatorów zaproszenie do udziału w koncercie ballad i to w towarzystwie najlepszych spośród najlepszych solistów polskich piewców szant i piosenek o morzu, mary narzach i żeglarzach.
Kiedy przyjechalismy do Giżycka w godzinach popołudniowych, pogoda już się ustabilizowała. I dobrze.

Jeśli chodzi o formułę koncertu: ballady w wykonaniu solistów, Jurek Porębski, reżyser i konferansjer w jednej osobie (a przede wszystkim – o. Dyrektor Artstyczny Giżyckich Szant) trochę się obawiał czy ona „wypali” To znaczy czy festiwalowa publiczność od lat przyzwyczajona do dynamicznych piosenek i mocnych rytmów zaakceptuje i zechce słuchać ballad płynących z tej samej sceny amfiteatru w Twierdzy Boyen. Czy w ogóle KTOKOLWIEK przyjdzie na koncert? Okazało się, że efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. Publiczność dopisała na 150% – miejsca w amfiteatrze zostały zapełnione całkowicie. Pogoda, jak wspomniałem – bardzo dopisała. Scenografia utrzymana w tym roku w dość ciemnej tonacji była rozświetlana fantastyczną grą dynamicznych świateł, laserów, które tańczyły sobie w chmurkach dymu. Ze strony widowni wyglądało to naprawdę fantastycznie! Całość uzupełniało znakomite i profesjonalnie obsługiwane nagłośnienie. Jestem pod dużym wrażeniem klasy, jaką reprezentowali koledzy akustycy. Współpraca z profesjonalistami to duży komfort dla wykonawców. Dla mnie też. ;-)

Przede mną występował Mirek „Zejman” Kowalewski. Na jego prośbę wsparłem go podczas występu głosem, śpiewem i akompaniamentem.
Podczas mojego występu zaśpiewałem między innymi piosenki: „PORT” z repertuaru Krzysztofa Klenczona, „MUZYKA”, do której słowa napisałem w ubiegłym roku i „NORTH WEST PASSAGE” Stana Rogersa. Z przyjemnością odnotowałem fakt, że Publiczność wtórowała mi zarówno podczas gdy śpiewałem piosenki znane, jak i te nieznane. Tak było zresztą nie tylko podczas mojego występu. Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko to, że Publiczność zaakceptowała i „kupiła” nową, balladową formułę koncertu i można się spodziewać, że podczas kolejnego festiwalu koncert ballad również się odbędzie.

Wartością dodaną koncertu było dla mnie spotkanie po naprawdę wielu latach „całkiem trochę” ode mnie starszego kolegi z olsztyńskiego klubu płetwonurków KORAL, Benka Pszczoły. Benek stojąc pod sceną wywołał mnie z imienia. Całkiem oniemiałem widząc, że nie zmienił się ani trochę przez ostatnie 12 lat, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Po występie podszedłem do niego, wyściskaliśmy się porządnie umawiając się na spotkanie za następne „naście” lat…
Ożyły w mojej głowie wspomnienia o klubowych obozach na Mazurach, nurkowaniach, ogniskach, rozmowach i porannych rozgrzewkach typu:”2 razy na drugą stronę jeziora i z powrotem – wpław (oczywiście!)”

Koncert zakończył się ok. godziny 1.00 już w piątek.

Po przenocowaniu w bardzo przyzwoitych warunkach w hotelu ośrodka AZS w Wilkasach, po odespaniu koncertowych emocji zrealizowaliśmy sobie z Kasią plan rekreacyjny naszego pobytu na Mazurach. Z przystani ALMATUR w Giżycku, z pomocą spotkanego przypadkowo mojego kolegi , Kapitana ŻW, poety Franka Chabera wypożyczyliśmy na kilka godzin jacht VENUS. Gnani całkiem solidnym wiatrem pożeglowaliśmy w niedługim czasie aż pod most na Kirsajtach. Tam zawróciliśmy i pomoczeni 2,3 razy przez ulewę oraz postraszeni czarnymi chmurzyskami pędzącymi z zachodu na wschód powróciliśmy szczęśliwie do przystani.
Wieczorem, po zdaniu i roztaklowaniu jachtu, pełni wrażeń i zadowoleni z życia obraliśmy kurs na Trójmiasto, dokąd dotarliśmy bez większych przygód dość zaawansowaną nocą.

Jestem bardzo zadowolony z wyjazdu, występu, spotkań i mini rejsu.

I jak to powiedział kiedyś podczas pewnej pamiętnej imprezy w Finlandii Rysiu Muzaj (przechodząc tym stwierdzeniem do historii):
„lubię to moje SZARE, ZWYKŁE, CODZIENNE i NIEWYMUSZONE MARYNARSKIE ŻYCIE!!!”

No, nic dodać, nic ująć.
:-) )