Pożeglowaliśmy z Kasią po Mazurach. Jacht – Sasankę 620 – wypożyczylismy z firmy CZARTER4U z Giżycka (na bardzo rozsądnych warunkach! – link na stronę – w linkowni) i ruszyliśmy w rejs. Najpierw na północ: jezioro Kisajno, Dargin. Zanocowaliśmy na przystani w Kolonii Harsz. To moje ulubione miejsce na szlaku jezior mazurskich. Cumowaliśmy zupełnie sami przy pomoście. Od Heńka, za śmieszne pieniądze zakupiliśmy taczkę wysuszonego drewna i rozpaliliśmy ognisko. I kiedy tak siedzieliśmy w „…przedwieczorny czas, nad mazurską wodą…” ni z tego, ni z owego zadzwoniła z Niemiec Kazia Komosa – serdeczna znajoma z dawnych czasów. Kazia w latach 80-tych szefowała Wiosce Żeglarskiej w Mikołajkach. Tę własnie Kazię „umieściłem” w piosence „Moje Mazury” (Bawełniana piosenka). Wzruszenie ścisnęło nam gardziołka w równym stopniu. Umówilismy sie na wakacyjne spotkanie w Karwicy nad Jez. Nidzkim. Nazajutrz pożeglowalismy do Sztynortu, a potem na północ – na Mamry. Na jeziorach było PUŚCIUTKO! Dosłownie kilka żagli. Gnani dobrym i korzystnym wiatrem popędzilismy aż na sam kraniec Mamr, w okolice Trygortu, Przystani i Jez. Mamerki. Na nocleg stanęlismy w WDW nad Jez. Święcajty. Potem ruszylismy na południe. Po krótkim postoju w AZS Wilkasy żeglowalismy na Jez. Boczne, potem Jez. Jagodne i przeprawiliśmy sie przez kanały na Jez. Tałty. Dożeglowaliśmy do Mikołajek. Tam czekała na nas ekipa z tzw. „bożocielnego” rejsu edycja A.D. 2008. Wyściskalismy się z dawno nie widzianymi przyjaciółmi i znajomymi. A pod wiatą Tawerny POD ZŁAMANYM PAGAJEM śpiewaliśmy i graliśmy nasze specjalne piosenki. Ranek następnego dnia przywitał nas deszczyskiem. Waliło żabami – jak za kare.
Wypróbowałem swój sztormowy – zastępczy zestaw (ubrania trekingowe): kurtkę 20 000 mm słupa H2) i spodnie 10 000 mm H20. Do dupy!!! Kurtka puszczała wodę już dość szybko, a spodnie przemokły na siedzeniu. Moim siedzeniu. Wierzcie mi, znam dużo przyjemniejsze uczucia i stany. Zgrzytając zębami myślałem o morskim sztormiaku MUSTO i spodniach na morze wiszących sobie spokojnie w szafie w moim mieszkaniu. Ale jak to mawiał poeta
„Jak sie nie psewrócis, to sie nie nałucys!”.
Obiecałem sobie, że niezależnie od wszystkiego, w samochodzie ZAWSZE ZNAJDĘ MIEJSCE na porządny sztormiak! Howgh. Za to wieczór na przystani nad Jez. Tałty zrekompensował nam te żaby walące z nieba. Grill, piosenki, wspólne śpiewanie, tekściory, humory. No REWELACJA!!! Zaśpiewałem moja nowa piosenkę „Moje Mazury”. Powiem Wam, że to miłe (bardzo!!!) uczucie, kiedy 2gi refren spiewa ze mną połowa słuchaczy, a 3ci – wszyscy. Tego jeszcze nie przeżywałem. Heh! Nastepnego dnia dmuchnęło mocno z N/N-E, a my pożeglowalismy tam własnie. Do Wilkas. Ostatni odcinek pokonaliśmy na silniku, bo Sasanka 620 (przy całej sympatii do tego „okrętu”) z zarefowanym grotem znacznie traci ochotę do żeglowania na wiatr. A że duło na Niegocinie porządnie i to w twarz – zdecydowałem sie na refowanie. Spaleni słońcem, wysmagani wiatrem, niezwykle zadowoleni, i co najważniejsze – bez strat w ludziach i sprzęcie, zdaliśmy jacht Andrzejowi – Armatorowi i ruszyliśmy do domu. Heeej!!! Żeglowanie mazurskie… Piekna jest to przygodaaa… Popróbujcie sami!
Zapraszam do działu OBRAZY. Zamieściłem tam kilkanaście zdjęć z rejsu.
Miesięczne archiwum: Maj 2008
Rejs mazurski maj 2008.
Pożeglowaliśmy z Kasią po Mazurach. Jacht – Sasankę 620 – wypożyczylismy z firmy CZARTER4U z Giżycka (na bardzo rozsądnych warunkach! – link na stronę – w linkowni) i ruszyliśmy w rejs. Najpierw na północ: jezioro Kisajno, Dargin. Zanocowaliśmy na przystani w Kolonii Harsz. To moje ulubione miejsce na szlaku jezior mazurskich. Cumowaliśmy zupełnie sami przy pomoście. Od Heńka, za śmieszne pieniądze zakupiliśmy taczkę wysuszonego drewna i rozpaliliśmy ognisko. I kiedy tak siedzieliśmy w „…przedwieczorny czas, nad mazurską wodą…” ni z tego, ni z owego zadzwoniła z Niemiec Kazia Komosa – serdeczna znajoma z dawnych czasów. Kazia w latach 80-tych szefowała Wiosce Żeglarskiej w Mikołajkach. Tę własnie Kazię „umieściłem” w piosence „Moje Mazury” (Bawełniana piosenka). Wzruszenie ścisnęło nam gardziołka w równym stopniu. Umówilismy sie na wakacyjne spotkanie w Karwicy nad Jez. Nidzkim. Nazajutrz pożeglowalismy do Sztynortu, a potem na północ – na Mamry. Na jeziorach było PUŚCIUTKO! Dosłownie kilka żagli. Gnani dobrym i korzystnym wiatrem popędzilismy aż na sam kraniec Mamr, w okolice Trygortu, Przystani i Jez. Mamerki. Na nocleg stanęlismy w WDW nad Jez. Święcajty. Potem ruszylismy na południe. Po krótkim postoju w AZS Wilkasy żeglowalismy na Jez. Boczne, potem Jez. Jagodne i przeprawiliśmy sie przez kanały na Jez. Tałty. Dożeglowaliśmy do Mikołajek. Tam czekała na nas ekipa z tzw. „bożocielnego” rejsu edycja A.D. 2008. Wyściskalismy się z dawno nie widzianymi przyjaciółmi i znajomymi. A pod wiatą Tawerny POD ZŁAMANYM PAGAJEM śpiewaliśmy i graliśmy nasze specjalne piosenki. Ranek następnego dnia przywitał nas deszczyskiem. Waliło żabami – jak za kare.
Wypróbowałem swój sztormowy – zastępczy zestaw (ubrania trekingowe): kurtkę 20 000 mm słupa H2) i spodnie 10 000 mm H20. Do dupy!!! Kurtka puszczała wodę już dość szybko, a spodnie przemokły na siedzeniu. Moim siedzeniu. Wierzcie mi, znam dużo przyjemniejsze uczucia i stany. Zgrzytając zębami myślałem o morskim sztormiaku MUSTO i spodniach na morze wiszących sobie spokojnie w szafie w moim mieszkaniu. Ale jak to mawiał poeta
„Jak sie nie psewrócis, to sie nie nałucys!”.
Obiecałem sobie, że niezależnie od wszystkiego, w samochodzie ZAWSZE ZNAJDĘ MIEJSCE na porządny sztormiak! Howgh. Za to wieczór na przystani nad Jez. Tałty zrekompensował nam te żaby walące z nieba. Grill, piosenki, wspólne śpiewanie, tekściory, humory. No REWELACJA!!! Zaśpiewałem moja nowa piosenkę „Moje Mazury”. Powiem Wam, że to miłe (bardzo!!!) uczucie, kiedy 2gi refren spiewa ze mną połowa słuchaczy, a 3ci – wszyscy. Tego jeszcze nie przeżywałem. Heh! Nastepnego dnia dmuchnęło mocno z N/N-E, a my pożeglowalismy tam własnie. Do Wilkas. Ostatni odcinek pokonaliśmy na silniku, bo Sasanka 620 (przy całej sympatii do tego „okrętu”) z zarefowanym grotem znacznie traci ochotę do żeglowania na wiatr. A że duło na Niegocinie porządnie i to w twarz – zdecydowałem sie na refowanie. Spaleni słońcem, wysmagani wiatrem, niezwykle zadowoleni, i co najważniejsze – bez strat w ludziach i sprzęcie, zdaliśmy jacht Andrzejowi – Armatorowi i ruszyliśmy do domu. Heeej!!! Żeglowanie mazurskie… Piekna jest to przygodaaa… Popróbujcie sami!
Zapraszam do działu OBRAZY. Zamieściłem tam kilkanaście zdjęć z rejsu.