Zakończenie sezonu Klub Żeglarski HALNY – Bielsko Biała.

W minioną sobotę zagrałem i zaśpiewałem po raz kolejny, po 3 letniej przerwie dla żeglarzy z Klubu Żeglarskiego HALNY w Bielsku Białej. Właściwie, to impreza odbyła się w siedzibie klubu nad jeziorem Żywieckim. Pogoda dopisała niezmiernie wprost! Słońce, zero wiatru (no nie udały się regaty trochę…) ale w dzień było stosunkowo ciepło. Dość szybko zleciała mi droga z Gdańska, bo przejazd zajął mi tylko ok 7 godzin, co w porównaniu z poprzednio uzyskiwanymi czasami – np. 10 godz. stanowiło swoisty rekord trasy. Na pewno pomógł mi oddany w przeddzień nowy odcinek autostrady A1 z Nowych Marzów do Torunia. Jedzie się FANTASTYCZNIE. Tylko drogo. Mimo, że za nowy odcinek nie pobierano opłat, to i tak trzeba oddać ok 18,00 zł w jedna stronę za skorzystanie z przyjemności jazdy w europejskich warunkach. A już na miejscu z radością witałem się ze starymi znajomymi: zarówno tymi, których rozróżniam, jak i tymi pozostałymi. Atmosfera w klubie jest radosna, żeglarska i przyjazna. Nie ma zadęcia, sztywniactwa, lansu. Jest tak… ŻEGLARSKO!!! Klub dorobił się nowego hangaru na sprzęt i w tym hangarze odbył się najpierw pokaz filmów z życia i historii Halnego, a po krótkiej przerwie – mój występ. Tak się złożyło, że były komandor Klubu – Piotr Gołąb obchodzi niedługo kolejną okrągłą rocznicę urodzin, więc mój występ był prezentem dla niego. A ja wymyśliłem sobie taka opowieść szkatułkową, że prezent będzie miał prezent. I wręczyłem Piotrowi – tak już ode mnie – reprodukcje fotografii Carlo Borlenghi’ego z regat jachtów old timerów w Nicei. Prezent był trafiony. A potem były śpiewania, tańce, kawały i mini występ solenizanta, któremu miałem przyjemność podegrać. I właściwie o 23.00 chciałem już kończyć, ale cudowne żeglarki przy pomocy żeglarzy zachęciły mnie do bisu, a potem do następnego i tak z ogromną przyjemnością zabisowałem chyba z 10 razy, czyli zagrałem dodatkowego – 4 seta. Zmieniłem repertuar z szantowego na coverowy – ku radości wszystkich – również mojej. I zabawa poszła na całego. Aaaaa!!! Trzeba zaznaczyć, że na zakończenie sezonu przygotowano przesmaczne jedzonko: bigos, barszcz, dania z grilla – MMMMMMMM!!!!! Sama rozkosz dla podniebienia! No i jakoś tak dość nagle a niespodziewanie nastała 1.00 w nocy. Noc nie była zbyt gorąca w domku campingowym, w którym spałem. Całe szczęście, że Ohio – Sławek przywiózł i włączył ogrzewacz. Więc temperatura nieco przewyższała tę zewnętrzną. A ta druga była dobrze poniżej 0st C. Bo rano na samochodach i roślinach była gruba warstwa szronu. Ale tsssso tam! Rano tez było fantastyczne, bo z odgrzanym bigosem na dzień dobry, zabawnymi gadkami na lekkim kacu (kto zaliczył) lekko klinowanym. Odwiedziłem Wacka Wanię Bachmana na jego jachcie i pogadaliśmy o starych Polakach. Od Wani dostałem prezent w postaci tryptyku jego grafik marynistycznych, a ja zrewanżowałem się płytą z dedykacją. Kiedy impreza zaczęła się rozwiązywać pożegnałem się z żalem i pojechałem do niedalekiego Szczyrku, do Basi i Andrzeja Morońskich (Apartamenty Gronik), gdzie zostałem aż do wtorku. Ale o tym już za chwilę!!!

Smutne wieści z morza…

Dowiedziałem się, że w ubiegłym tygodniu zginął śmiercią marynarza mój starszy kolega kpt. Krzysztof Radwański. Statek (niewielka jednostka) dowodzony przez niego u wybrzeży Norwegii trafił na wyjątkowo silny sztorm, doznał uszkodzeń kadłuba, przełamał się, w efekcie czego – zatonął i leży na głębokości ok. 300 m. Krzysztof do ostatniego momentu próbował uratować jednostkę manewrując na mostku. Z wieści zasłyszanych od naszych wspólnych znajomych Krzysztof nie zdążył wsiąść do łodzi ratunkowej, w której czekali marynarze.
XXI wiek. Katastrofy i śmierć na morzu – tylko w filmach? O nie…
Krzysztof był zawodowym marynarzem – nawigatorem, a oprócz tego żeglarzem i miłośnikiem szant i piosenek tzw. turystycznych. Przychodził z żoną – Basią na moje koncerty. Poznałem go podczas mojej 1 praktyki morskiej w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni – rejsu kandydackiego na „Janie Turlejskim” jesienią 1984 roku. Wtedy pełnił funkcję IV oficera nawigacyjnego. Kiedy zobaczył i usłyszał, że śpiewam, zapraszał mnie na pogaduchy o śpiewających żeglarzach i marynarzach. Tak usłyszałem pierwszy raz o Starych Dzwonach, Mirku Pestce Peszkowskim, „Wydrach”.
Niech Ci będzie dobrze Krzyś, w marynarskim raju.

Z wieści bardziej optymistycznych – dzisiaj wróciliśmy z Kasią z safari nurkowego po Morzu Czerwonym. Niebawem napiszę relację i zamieszczę galerię.

Pozdrawiam,
Grzegorz GooRoo