Moi Drodzy: Przyjaciółki i Przyjaciele, Znajome i Znajomi, Nieznajome i Nieznajomi,

Wielu radosnych chwil oraz głębokich doznań w sferze ducha.

Ale jeśli jest życzenie -€“ takoż i ciała.

A wszystko to na okoliczność Świąt Wielkiej Nocy 2013 miłościwie nam nadchodzących.

Serdecznie pozdrawiam,

Grzegorz Tyszkiewicz

6 kwietnia (sobota) zagram koncert w Tawernie TORTUGA w Olsztynie.

Serdecznie zapraszam Znajomych i nieznajomych na mój koncert. 6 kwietnia (sobota) Olsztyn, Tawerna TORTUGA, ul. Pieniężnego 15 (tel. 89 527 55 84). Piosenki o żaglach, przygodzie, marynarzach, morzach i oceanach. Ale nie tylko! Na pewno damy się porwać którejś z pań: Erato, Euterpe? Może Melpomenie? Albo Polihymni?

GOOROO PLAKAT tortuga_maly

Do zobaczenia w Tortudze!

Grzegorz GooRoo Tyszkiewicz

KOPYŚĆ 2013 już niebawem!

KOPYŚĆ od zawsze KOCHAM!!! I bardzo Was zachęcam do udziału w tym fantastycznym Festiwalu. Odbędzie się 12 i 13 kwietnia – piątek i sobota, oczywiście – w Białymstoku. Ja zagram tam 13 kwietnia w koncercie 0 16.00. Będzie mi towarzyszyć na skrzypcach – Łukasz Zięba.

kopysc 2013

Do zobaczenia na Kopyści 2013!!! :-)

Relacji z podróży do Stanów – część 3. Zapraszam do przeczytania!

Obieramy kierunek na północ – do San Francisco. DSCN8099Ale po drodze odwiedzamy The Ronald Reagan Presidential Library and Museum w Simi Valley. Obiekt położony w przepięknej, pagórkowatej okolicy, przypominającej wzgórza Toskanii, obrośniętej cyprysami oraz plantacjami winorośli. Gdzie nie spojrzeć – tam wzrok chciałby się zatrzymać na dłużej, a DSCN8251najbardziej chciałoby się sprawdzić, co się kryje w zagajnikach palm, iglastych krzewów, cyprysów. Można tam spędzić cały dzień kontemplując widoki i medytując. Ale my mieliśmy inny plan. Muzeum jest obiektem zbudowanym w hołdzie 40 prezydentowi USA i 33 gubernatorowi stanu Kalifornia. DSCN8102Właściwie wszystkie eksponaty, filmy, dokumenty, nagrania, prezentacje multimedialne przedstawiane zwiedzającym próbują z wielką egzaltacją i zadęciem udowodnić, że Ronald Reagan był mężem opatrznościowym i najwspanialszym obywatelem USA swoich czasów. I wszystko przez niego się stało, a bez niego – nic się nie stało (chyba trochę DSCN8100przesadziłem). Niemniej jednak odsuwając na bok ideologię (której w Stanach całkiem sporo) można było sobie zwiedzając niespiesznie kolejne sale, przypomnieć najnowszą historię świata. Kryzys na Bliskim Wschodzie, obalenie Muru Berlińskiego, szczyt w Waszyngtonie (Reagan – Gorbaczow) i rozpad Związku DSCN8171Radzieckiego, stan wojenny w Polsce, rewolucja islamska w Iranie. Przedstawienie tych i innych zdarzeń przy użyciu różnych mediów zdecydowanie działa na wyobraźnię… DSCN8186Ogromnie ekscytujące dla nas było również zapoznanie się z otoczeniem, faktami związanymi z pracą i zajmowanym stanowiskiem, jak również zwyczajami i prywatnym życiem Reagana. W wielkiej przeszklonej, wysokiej na kilka pięter Sali, umieszczono na specjalnej platformie i udostępniono do zwiedzania samolot Air DSCN8140Force One – Boeing 707, którym prezydent podróżował po świecie. Pierwszy raz miałem okazję obejrzeć samolot prezydenta USA. Robi wrażenie, mimo, że został wycofany ze służby już parędziesiąt lat temu. Przedział pasażerski był podzielony na sekcje: dla prezydenta i Nancy (żony), najbliższych współpracowników, ochrony, dziennikarzy, obsługi DSCN8163grupy, obsługi samolotu. Wszystko – na miarę tamtych czasów – zorganizowane perfekcyjnie! Tuż obok, pod samolotem – ekspozycja środków transportu na nieco bliższe dystanse, złożona z helikoptera Sikorsky VH-3 DSCN8161Sea King, nazwanego „Marine One”, opancerzonej limuzyny prezydenckiej oraz samochodu Los Angeles Police Department, motocykli policyjnych i pojazdu prezydenckiej ochrony. Niestety – nie można było wejść do środka i usiąść za kierownicą… Ale zapewniam – wrażenie OGROMNE! Rozbawił mnie bardzo portret Reagana wykonany z kolorowych cukierków – żelków, od których prezydent był podobno DSCN8170uzależniony. Faktycznie, w pokoju, który stanowił replikę gabinetu owalnego w Białym Domu, w Air Force One i w innych miejscach obrazujących codzienne życie Ragana można było zobaczyć słoje wypełnione ulubionymi żelkami. Zdecydowanie rekomendujemy odwiedzenie The Ronald Reagan Presidential Library and Museum! Cena biletu: 21,00 USD zdecydowanie warta jest atrakcji, jakie można znaleźć wewnątrz. Nawet kawa w irlandzkiej kafejce, obok Air Force One jest smaczna i niedroga. No taaaak! Zapomniałbym, że na niższej kondygnacji znajduje się DSCN8205muzeum Studia Filmowego Walta Disneya! Miłośnicy filmów Disneya mogą tam odnaleźć rekwizyty ze słynnych superprodukcji filmowych. Stroje, pojazdy, postaci z „Alicji w Krainie Czarów”, „101 dalmatyńczyków”, „Piratów z Karaibów”, „20 000 mil podmorskiej żeglugi” i innych, których tytuły uleciały z pamięci. Kraina baśni, wspomnień z dzieciństwa. Wierzcie, można się zapomnieć i trochę „odlecieć” w DSCN8230marzenia… I aniśmy się obejrzeli – zrobiło się popołudnie, a my specjalnie nie oddaliliśmy się od Los Angeles. Wskoczyliśmy do Nissana i ruszyliśmy na północ legendarną drogą Highway 1 wybudowaną w latach 1909 – 1918, biegnącą wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Jest ona nazywana jedną z najpiękniejszych tras widokowych świata. I nie ma w tym krzty przesady! Widoki, jakie rozpościerają się z lewej (ocean) oraz z DSCN8357prawej (klify, łąki, wzgórza, lasy, skały, zarośla) zapierają dech w piersiach. Jest to coś absolutnie niesamowitego: zmienność kolorów oceanu, ruch wody, fale, wiry, skały, a z drugiej strony – zróżnicowane formy roślinne, grunt, skały, zagubione, zamieszkałe lub  opuszczone domostwa, zajazdy wybudowane w sąsiedztwie szczególnie pięknych miejsc widokowych, szlaki turystyczne, a na nich wędrowcy. A przede wszystkim… PUSTKA! Droga nr 1 – Cabrillo Highway jest drogą mało uczęszczaną, ponieważ podróżowanie nią jest zbyt powolne jak na amerykańskie standardy i potrzeby, a przez to – niewygodne i długotrwałe. Dlaczego? Ano dlatego, że za Cayucos, wygodna droga z 2 pasami ruchu zwęża się i przez następne paręset mil, aż do Carmel, jest zwykłą drogą z 1 pasem oraz licznymi ograniczeniami prędkości. I przyznam, że te ograniczenia mają głęboki sens. Im dalej na północ, tym teren staje się bardziej górzysty, a wąska droga dostarcza coraz więcej dodatkowych atrakcji w formie „agrafek”, czyli zakrętów 180° w poziomie, z jednoczesnymi zmianami w pionie, czyli podjazdami i zjazdami. Przyznam, że prowadząc samochód wytężałem całą moją uwagę, bo ewentualny błąd byłby moim ostatnim. A przy okazji, pasażerowie też by się załapali… No więc, przez te niedogodności, droga nr 1 nie jest specjalnie mocno uczęszczana, ponieważ jak powiedziałem – jest powolna. A Amerykanie się SPIESZĄ! I bezwzględnie dla turystów takich jak my, jest to okoliczność sprzyjająca. Nikt nam nie siedział na ogonie, nie trąbił, nie było trucków, pusto na drodze. I te widoki!!! CUDA!

Pierwszy nocleg na 1-ce wypadł nam w Morro Bay. Mieścinka – jak każda inna na szlaku. DSCN8321Na pozór – ale o tym za chwilę. Ze względu na fakt, że przez Amerykę w przeszłości i w czasach obecnych przemieszcza się niezliczona ilość turystów z całego świata oraz samych Amerykanów podróżujących w interesach, jako sprzedawcy, przedstawiciele, budowlańcy, serwisanci, truckerzy, rozwinęła się tam ogromna i sprawnie działająca sieć hoteli i moteli. Popularne i często spotykane sieci moteli i hoteli klasy średniej to: Sunset Inn, Route 66 Inn, Super Inn Motel. Większość motelowego biznesu opanowali Hindusi, choć są regiony, gdzie dominują Indianie lub biali – Mormoni. My trafialiśmy na Hindusów. Wybraliśmy jeden z moteli sieci bodajże „Super 8” i po sprawnie przeprowadzonych przez mnie negocjacjach cen i upuście ok 25% zajęliśmy 2 pokoje. DSCN8303Negocjacje polegały na tym, że pan Hindus podał swoją cenę, ja zaproponowałem godziwą cenę obniżoną o 30%, on się czegoś wzburzył, na co powiedziałem, że cena minus 25% płatna cashem to i tak lepiej, niż gdyby 2 pokoje miałyby tej nocy stać puste. Na co odpowiedź: „nie ma mowy!” wycofała nas do samochodu i w momencie, gdy już zamykaliśmy drzwi, Hindus wypadł z krzykiem, że „OK!”, że zgadza się na nasze warunki. I o to chodziło! Pokój był czysty, spory, z niezwykle wielkim i niezwykle wygodnym łóżkiem w stylu american size czyli jakieś 2,5 x 2,5 metra. Myślę, że 3 dorosłe osoby DSCN8286przespałyby się w nim całkiem wygodnie. 2 – bankowo, sprawdziliśmy! Pierwsza noc przeszła nam spokojnie i szybciutko. Gdy wyszliśmy rano z pokoju na parking, naszym oczom ukazał się widok całkiem niezwykły: w odległości 2 kilometrów od motelu, z oceanu wyłaniała się ogromna skała. Jak się okazało jest to wielka atrakcja turystyczna Morro Bay – powulkaniczny stożek otoczony skałami, porośnięty kaktusami i porostami. Do skały prowadziła grobla, a na niej droga, więc skorzystaliśmy z okazji i pooglądaliśmy skałę z bliska. Duże wrażenie! Myślę, że dla wspinaczy skałkowych taki twór DSCN8292sprawiłby całą masę radości. A my obfotografowaliśmy siebie i obiekt, i ruszyliśmy na północ. Pogoda sprzyjała podróży, chociaż mówiąc szczerze, wolałbym, aby słońce świeciło cały czas, a nie chwilami… Co jakiś czas ciszę w aucie przerywały okrzyki typu „Och!” albo „Ach!” i były to okrzyki całkowicie uzasadnione. Widoki za oknami były PRZE-CU-DOW-NE!!! Co chwila zatrzymywaliśmy się na poboczu i chłonęliśmy wszystkimi zmysłami „okoliczności przyrody, niepowtarzalne”. DSCN8351 Na dłużej zatrzymaliśmy się w miejscu zwanym Ragged Point. Motel , bar, restauracja, DSCN8364gas station, kibelki, punkt widokowy – w jednym. I znowu – widoki oceanu i klifów schodzących do lustra wody – NIE-SA-MO-WI-TE!!! I na takim wdechu, kontynuując podróż, połykaliśmy mile „ochając!” i „achając!” bez kontroli. Postanowiliśmy „dociągnąć” do San Francisco, szczególnie, że wstępnie byliśmy umówieni na spotkanie z Chrisem Owczarkiem – v-ce komandorem Yacht Klubu Polski w San Francisco. DSCN8372Ustaliliśmy, że poszukamy noclegu gdzieś w okolicach Santa Clara i wieczorem oddamy się we władanie Krzysztofowi. Aha, w międzyczasie zjedliśmy najgorszy w historii obiad w filipińskiej knajpce na terenie centrum handlowego w najdalszych przedmieściach aglomeracji. Ale taki bywa los podróżników… W Santa Clara znaleźliśmy motel odpowiadający naszym kieszeniom i wymaganiom, i po szybkim showerku, ok. 22.00 wsiedliśmy do auta Krzysztofa, który zabrał nas na wycieczkę pt. ”San Francisco by night”. Krzysztof w mojej opinii minął się z powołaniem, gdyż powinien DSCN8387zostać przewodnikiem turystycznym, bo nie dość, że doskonale orientował się w zawiłościach ulic SF, to jeszcze w międzyczasie interesująco opowiadał o obiektach widocznych za oknami auta, rekomendował miejsca do zwiedzania, knajpki „do zjedzenia”. Z miejsc niezwykłych, które pokazał, trzeba wymienić: Golden Gate – symbol SF, Sausalito – piękne miasteczko w stylu południowej Francji po drugiej stronie mostu, piękne downtown, klimatyczna dzielnica rybacka Fishermans Wharf, Lombard Street – „agrafkowa” ulica w downtown – inny symbol SF. Ukoronowaniem podróży w deszczu (niestety), było zjedzenie lodów w legendarnej cukierni Ghirardelli, która swoje produkty sprzedaje na całe Stany (wiem, bo później kupowaliśmy w Chicago czekoladki marki Ghirardelli). Lody były DSCN8393pyszniaste, porcje – amerykańskie, ceny – hmmm… no cóż – WAKACJE! Krzyś odwiózł nas do motelu, gdzie wylądowaliśmy ok. 1.30. Szybko spaaać! Noc była koszmarna, gdyż nasi współspacze, mimo solennych zapewnień, że „nigdy w życiu!” zafundowali nam już od 4.00 chrapiący koncert symfoniczny na dwie nosogardziele. Jakoś mimo tego pozbieraliśmy się rano i ruszyliśmy na odkrywanie San Francisco „by day”. Ludzie, jest to naprawdę PIĘKNE MIASTO!!! Mieliśmy niebywałe szczęście, bo po deszczowej nocy, chmury nad miastem rozstąpiły się i wyszło słońce. DSCN8485W okolicach Fisherman’s Wharf znaleźliśmy BEZPŁATNE (!!!) miejsce parkingowe i poszliśmy w miasto. Chłonęliśmy klimat historii i dziejów pierwszych osadników tych terenów, oglądaliśmy miejsca, które pamiętają fale przybyszów goniących w górę rzeki Sacramento w obłędzie „gorączki złota” końca XIX wieku… Oglądaliśmy repliki statków, żaglowców, łodzi rybackich, podziwialiśmy budynki z DSCN8414desek i czerwonej cegły – dawne magazyny portowe, teraz – siedziby sklepów z pamiątkami, barów i restauracji. Na uwagę zasługuje „zakątek” gastronomiczny Fisherman’s Warf. Kłębowisko różnojęzycznych turystów przed kilkunastoma stoiskami, w których kucharze wyczarowują najrozmaitsze potrawy z ryb i owoców morza. Bardzo smaczne, w przystępnej cenie: kalmary, kraby, ryby smażone, gotowane oraz lokalna specjalność – clam chowder, bardzo gęsta zupa rybna w formie białego gulaszu. Przepyszna oraz niezwykle sycąca. Posileni gęstym chowderem pojechaliśmy na Lombard DSCN8487Street, wspomnianą „agrafkową” ulicę-symbol San Francisco. „Zwieźliśmy” się nią dwukrotnie. Taka to fajna zabawa! Uliczka niewielka, ale zupełnie niezwykła, pełna zakrętasów i niezwykle ukwiecona. Nie dziwię się wcale, że masę tam turystów fotografujących i siebie, i ulicę. Pokręciliśmy się trochę po niezwykle stromych DSCN8490uliczkach downtown. Myślałem sobie, co by to było, gdyby spadł tam śnieg lub samochodom nagle powysiadałyby hamulce… Kataklizm! Ulice biegną pod tak ostrymi kątami, że czasami miałem obawy czy nasz Nissan wdrapie się na szczyt. Te strome ulice, nawiasem mówiąc, są doskonałym miejscem na budowanie formy dla biegaczy. Dlatego można ich tam spotkać całkiem sporo! Potem z Telegraph Hill – wzniesienia w centrum starego miasta, obfotografowaliśmy wyspę Alcatraz i położone na DSCN8403wzgórzach ulice i kamienice. Przejechaliśmy ponownie przez most Golden Gate i w siedzibie Yacht Clubu zjedliśmy lunch oraz zrobiliśmy sesję zdjęciową ze słynnym mostem w tle. Po dniu pełnym wrażeń ruszyliśmy do San Jose, gdzie wieczorem, w sali polskiego kościoła miałem zagrać koncert dla Polonii. DSCN8522Bardzo się denerwowałem czy koncert w ogóle dojdzie do skutku z różnych przyczyn. Przed 18.00 przyjechał jako pierwszy Andrzej Skarka, który skontaktował się ze mną wcześniej, przed moim wyjazdem do Stanów. Z Andrzejem spotykałem się przy okazji różnych imprez polonijnych w Polsce – m.in. w Szczyrku podczas Polonijnej Olimpiady Zimowej. Andrzej jest żeglarzem, skipperem jachtowym, człowiekiem 100 talentów o fascynującej historii życia i nietuzinkowej osobowości. Mieliśmy przyjemność poznać DSCN8538żonę Andrzeja – Teresę. Bardzo miła i ciepła osoba, która w miarę oswajania się z naszą grupką otwierała się na nas i okazywała nam kolorowe i bardzo życzliwe wnętrze. Powoli pod kościół zaczęli zjeżdżać się widzowie: członkowie YKP w San Francisco, ich znajomi oraz „niezrzeszeni”. Odetchnąłem z ulgą. Moje obawy, że koncert nie wypali rozwiały się wraz z przybyciem widzów. Zagrałem koncert DSCN8568najlepiej jak umiałem: trochę piosenek spod żagli moich i pożyczonych, wiązanka „4 Akordy” i wreszcie blok piosenek Marka Grechuty. Strzał w 10-kę! Jako, że publiczność koncertu, to osoby w większości 40+ więc piosenki ich młodości z płyty „Anawa” były im doskonale znane. Więc pod koniec śpiewaliśmy sobie pięknie razem! Skromnie dodam, że były bisy. Kilka bisów. I serdeczne podziękowania, i serdeczne zaproszenia na następny rok. Dziękujemy i nie omieszkamy skorzystać! Po koncercie Teresa i Andrzej Skarkowie zagarnęli nas do swojego pałacu do Roseville. Cudowni ludzie, z OLYMPUS DIGITAL CAMERAniezwykłymi życiorysami pisanymi burzliwą historią Polski i świata ostatnich 30 lat. Mieszkaliśmy pod ich gościnnym dachem 2 dni. Wypoczęliśmy i zrelaksowaliśmy się po wyczerpujących wydarzeniach ostatnich 4 dni. Andrzej zabrał nas na wycieczkę do Sacramento – stolicy stanu Kalifornia. Zwiedziliśmy Capitol – siedzibę gubernatora stanu. Ciekawie urządzony gmach z częścią muzealną przywołującą ze OLYMPUS DIGITAL CAMERAszczegółami pamięć starych czasów, ich tradycji, praw i zwyczajów. Zwiedziliśmy również stare Sacramento – kilka uliczek w formie skansenu przypominającego stare czasy gorączki złota. Bocznica kolejowa z lokomotywą, bar-saloon, statek na rzece z napędem bocznokołowym i inne atrakcje. 200 lat temu, rzeka Sacramento w swoim górnym biegu chowała na dnie złotonośny piasek. I w te kuszące bogactwem rejony ciągnęli ogarnięci gorączką złota poszukiwacze z Ameryki i świata, porzucając statki, którymi OLYMPUS DIGITAL CAMERAprzypłynęli w porcie San Francisco. Z tamtych czasów pochodzi szanta „Blow, boys blow” z refrenem:

„Blow, boys blow!

To California-o

There’s plenty of gold

So I’ve been told

In the banks of Sacramento!”

O tym fragmencie historii tych stron przypomniał mi Andrzej. Uwieńczeniem wieczoru zwiedzania Sacramento, była wizyta w amerykańskim steak hous’e. Byliśmy gośćmi Teresy i Andrzeja. Mój „New Yorker” – stek z rostbefu (nazwa wynika z rzekomego podobieństwa steku do kształtu stanu New York) był WYŚMIENITY!!! Jeszcze teraz, gdy piszę te słowa ślina cieknie mi na wspomnienie… Do domu naszych Gospodarzy odnieśli DSCN8578nas w lektykach Afroamerykanie. Nie no, żartuję! Wróciliśmy samochodami. Gościna u Teresy i Andrzeja była bardzo jasnym punktem naszej podróży. Bardzo serdecznie Im za to dziękujemy! Ale nazajutrz zarzuciliśmy nasze wędrownicze tobołki na ramię i ruszyliśmy w dalszą drogę, w kierunku gór Sierra Nevada, w poszukiwaniu kolejnych przygód. O których – już w następnym odcinku relacji.

Na Międzynarodowy Dzień Kobiet A.D. 2013

Wszystkim Paniom, Pannom, Panienkom, Dziewczynom, Dziewczynkom ogromny smajl :-D oraz wyznanie, że świat bez Was byłby do d.. NICZEGO!!! Niech Was Wasi mężczyźni doprowadzają do stanu szczęścia zwierzaczka na zdjęciu. Kwiat dla Was, zwierz dla Was, radość dla Was – EVERY DAAAAAAYYY!!!! :-)
Grzegorz

kwiatek