USA 2012. Relacji część 1. Zapraszam :-)

A ja do dzisiaj, cały czas jestem na wdechu…I chociaż już 7 dni minęło od naszego z Kasią powrotu ze Stanów, to cały czas jestem pod wrażeniem zdarzeń i przygód, które mnie tam spotkały. Wiele szczęśliwych koincydencji, wiele dobrych decyzji życzliwych mi osób, jakiś zakres moich starań – to wszystko spowodowało, że w tym roku znowu wyjechałem na miesiąc z kawałeczkiem do USA. Tym razem już oficjalnie, pojechałem na zaproszenie Polish Yacht Club Chicago, który powstał na początku tego roku, z inicjatywy polonijnych żeglarzy mieszkających w „Windy City” (Wietrznym Mieście) nad jeziorem Michigan. A miłośników żeglowania po dużych słodkich (Michigan) i wielkich słonych (mooorza i oceaaany) wodach jest w Chicago i okolicach całe mnóstwo! Wielu z nich jest armatorami własnych jachtów dużych i mniejszych, wielu – nie posiadając własnych jachtów korzysta z gościny kolegów i przyjaciół armatorów, stanowiąc załogę – zgodnie z zasadami i układami panującymi na całym świecie. Całe to żeglarskie towarzystwo jest w wieku, „w statusie” i poziomie energetycznym, które pozwalają w całej pełni korzystać z uroków żeglarskiego życia. I obcowanie z takim Society jest DUŻĄ PRZYJEMNOŚCIĄ! Więc po raz kolejny poczułem się tam jak w domu. Tegoroczny wyjazd był podzielony na 3 etapy: 1. Chicago, 2. Zachodnie Wybrzeże, 3. Chicago. Po bezproblemowym, ale długaśnym przelocie z Europy do Ameryki, również całkowicie bezproblemowo przekroczyłem granicę, którą przekroczyć niełatwo. Na lotnisku O’Hare odebrała mnie Ewa Zawada – żeglarka światowa i bizneswoman. Ewa zaopiekowała się mną przez kilka pierwszych dni mojego pobytu i aklimatyzacji w nowej strefie czasowej. Dzięki Niej, miałem przyjemność wziąć udział w uroczystej inauguracji 24 Polish Film Festival in America (Polski Festiwal Filmów Fabularnych) oraz obejrzeć film „Mój rower” w reż. Piotra Trzaskalskiego. Inauguracja podobała mi się mniej (niestety, był obecny, jako gość honorowy – Grzegorz Braun), natomiast film – bardzo! Polecam. Ewa zawiozła mnie również do polonijnych rozgłośni radiowych, w których na żywo opowiedziałem, kto ja taki i skąd się wziąłem oraz o co mi chodzi. W Radio 1080 wystąpiłem w audycji Pawła Flisiaka, w Radio 1030 rozmawiałem z Ewą Warzecha. I jak to w zasadzie, zwykle bywa, zaraz po emisji zadzwonił do radia ziomek z Bartoszyc mieszkający w szeroko pojętym Chicago. No, nie muszę dodawać, że radości było co-nie-mia-ra! Gościny na czas pobytu w Chicago użyczyli mi Marzena i Bogdan Musiałkiewiczowie – żeglarze i współzałożyciele PYC Chicago. Miałem przyjemność poznać ich podczas mojego ubiegłorocznego pobytu. Pod dachem ich gościnnego domu czułem się jak w Rodzinie. A pokój gościnny był (jest!) przytulny i wspominam go do dzisiaj z rozrzewnieniem… Po kilku dniach – 3 listopada, już zaaklimatyzowany, zagrałem mój pierwszy koncert w TOTU Cafe, w River Grove. Znałem już to miejsce, bo grałem tam również w ubiegłym roku. Tym razem był to koncert firmowany przez PYC, reklamowany i promowany, więc przyszło ok. 200 osób. Atmosfera niebawem zrobiła się taka, że czułem się tak, jakby ktoś wbił mi w serce zastrzyk z adrenaliny. Było FANTASTYCZNIE!!! Miałem wreszcie okazję, aby Zbyszkowi Jarząbkowi, który wymyślił mój przyjazd do Chicago, zagrać i zaśpiewać piosenkę „Trucker” – o nim i innych kolegach z trasy. Temat spłynął na mnie po wspólnej wyprawie na Florydę, Zbyszka truckiem – w ubiegłym roku. Czynniki opiniotwórcze twierdzą, że piosenka się udała. W 4-tym secie zaryzykowałem wykonanie mini programu złożonego ze specjalnie przygotowanych na ten wyjazd piosenek z repertuaru Marka Grechuty, z jego pierwszej płyty „Anawa”. I to był strzał w 10-kę! Okazało się, że wszyscy obecni na koncercie wychowywali się na tych piosenkach, więc wszyscy śpiewaliśmy: „Świecie nasz”, „Nie dokazuj”, „Dni, których nie znamy” i inne piękne przeboje niezapomnianego Artysty. Byłem przeszczęśliwy, że trafiłem z moim pomysłem. Na zdjęciach z koncertu widać, że nie tylko ja byłem szczęśliwy… 7 listopada był dniem pełnym zdarzeń i wrażeń. Skorzystałem z zaproszenia Jurka Kobylarza i na jego jachcie „Bellavita” odbyłem z nim oraz jego kolegą Pawłem mini rejs po jeziorze Michigan. Wiatr może nie był przesadnie silny, ale liczy się – i dla mnie jest najważniejszy – sam fakt. A poza tym Towarzystwo było doborowe!  Lunch na wodzie, szanty w moim wykonaniu, opowieści i rozmowy z armatorem i Pawłem – bezcenne. Ale to nie koniec atrakcji tego dnia. Wes (Wiesiek), znajomy Marzeny i Bogdana zabrał mnie i grono znajomych do Klubu Muzycznego „Kingston Mines” w chicagowskim downtown. Klub składa się z 2 sal, w których występują podczas wieczoru 2 zespoły. Po zagranym secie, publiczność zmienia salę i bierze udział w secie drugiego wykonawcy. Pomysł ciekawy i gwarantujący 6-godzinną porcję muzyki w najlepszym wykonaniu. Muzycy grają od 10.00 PM do 04.00 AM. Tym razem zagrały: Joanna Connor Band i J.W. Wiliams z zespołem. Mrs. Connor, za którą nie dałbym 2 złotych, gdybym spotkał ją na ulicy zagrała i zaśpiewała tak, że wyrwało mnie z butów. Stałem jak dziecko z rozdziawioną gębą i nie wierzyłem w to, co widzę i to, c słyszę. Absolutna blues-rockowa REWELACJA!!! Wirtuozka gitary elektrycznej: picking, slide, rytm, harmonie, techniki najprzeróżniejsze, no po prostu ODJAZD. A śpiew – ekstraklasa blues rocka. Białej Joannie towarzyszyli czarni muzycy. Muzyka na światowym poziomie. W drugiej sali Mr. Wiliams zagrał z 3 czarnymi muzykamicoraz Japonką (Miss Kumiko) na klawiszach –  energetycznego, czarnego, chicagowskiego bluesa, a trochę soul. Dla mnie to było skrzyżowanie Jamesa Brown’a i BB Kinga. Też rewelacja w swojej klasie. Stransowała mnie ta muzyka. Oszołomiony nią (i tylko muzyką!), po 4 setach odwiozłem nas do domu przez wcale nie śpiące Chicago. No taaa… Ale żeby nie było nikomu za NUDNO! To już 8 listopada – w sobotę, wziąłem udział w niezwykłym żeglarskim wydarzeniu związanym z jeziorem Michigan i Miastem Chicago. Otóż 2 razy do roku, władze miasta zezwalają na przepłynięcie flotylli jachtów z zimowania – wiosną i – na zimowanie jesienią, przez całe chicagowskie downtown. Jest to nie byle co, bo aby pokonać trasę, trzeba podnieść około 20 mostów, wstrzymując ruch na wielu odcinkach dróg tej ogromnej metropolii. Przeżycie jest jedyne w swoim rodzaju. Żeglowaliśmy w kilkadziesiąt osób na pokładach 2 polonijnych jachtów. „Bellavita”, której skipperem jest wspomniany wcześniej Jurek i drugi (nazwa gdzieś mi się zapodziała…), któremu kapitanował Janusz Jędruch. Impreza była „po pachy”! Piękne załogantki zdecydowanie podnosiły walory estetyczne przedsięwzięcia. J Oraz niezawodnie zadbały o aprowizację. Pewne pogodowe zakłócenia nie odebrały radości ze śpiewania. A publiczność gromadząca się na mostach przyglądała się i przysłuchiwała polskim/amerykańskim/angielskim szantom w naszym wykonaniu. Ha! Niezła jazda była!

A potem z Januszem i Urszulą wsiedliśmy na O’Hare w samolot i polecieliśmy do San Diego w Kalifornii. Ale o tym – w następnym odcinku.

Andrzejki w PYC Chicago – ZAPRASZAAAAAMYYYY!!!!

Po powrocie z wyprawy na zachodnie wybrzeże USA: Oceanside – Los Angeles – Hollywood – Moro Bay – Monterey – San Francisco – Sacramento – Mariposa – Big Trees Nt Park – Yosemite Nt Park – Oceanside – San Diego, zapraszam na żeglarskie Andrzejki do (pod) Chicago. Organizator: Polski Jacht Club Chicago. Termin, czas, miejsce – na plakacie. A ja? Ja serdecznie zapraszam wszystkich Was, którzy będziecie w okolicy. Dobra zabawa – GWARANTOWANA! Ukłony, Grzegorz Tyszkiewicz

Koncert bluesowy w klubie KINGSTON MINES 2548 North Halsted Street, Chicago

Zapraszam do obejrzenia fotek z koncertu, który miałem przyjemność obejrzeć, wysłuchać i przeżyć w klubie – jak w nagłówku. Muzyka na najwyższym światowym poziomie – w swoim gatunku. Absolutne mistrzostwo w technice i stylu. Echhhh… Nie mogę do dzisiaj spać spokojnie.

Oto zdjęcia!

Wycieczka pod żaglami po jeziorze Michigan.

Zapraszam do obejrzenia kilku fotek z wczorajszej wycieczki po jeziorze Michigan. Na pokład Bellavity (Beneteau 38) zaprosił mnie jej armator – Jurek Kobylarz. Z wiatrem było słabo, ale z towarzystwem – MOCNO! Jurek, Paweł (z Łodzi) i ja. Pobujaliśmy się trochę na słabym wiaterku i martwej fali, ale za to jakie  opowieści i pieśni pooooooszły…

Dziękuję za wycieczkę i jestem dumny bardzo z listopadowego żeglowania po MICHIGAN!!!

Szacun, Grzegorz GooRoo

Oszołomstwo na Targu Rybnym…

Byłem dzisiaj na uroczystości podniesienia bandery na odbudowanym żaglowcu „Generał Zaruski”. Uroczystość odbywała się przy dość rześkiej (+4,0 st C) aurze. Żaglowiec w asyście kilkudziesięciu jachtów żaglowych i motorowych, poprzedzany statkiem strażackim „rozpinającym” kurtynę wodną na drodze konwoju, przybył kanałem Motławy ze stoczni remontowej z gośćmi honorowymi na pokładzie i zacumował przy Pobrzeżu Rybackim w Gdańsku. Na scence zbudowanej przy Targu Rybnym, przemówili m.in. Prezydent RP, Bronisław Komorowski (sprawował osobisty patronat nad odbudową żaglowca), gospodarz Paweł Adamowicz Prezydent Gdańska, Marszałek woj. Pomorskiego Mieczysław Struk. Mówili o Patronie, którego imię nosi żaglowiec, niezwykłej postaci, Generale Mariuszu Zaruskim, o roli, jaką będzie spełniała odbudowana jednostka w edukacji i wychowaniu pomorskiej i polskiej młodzieży, o naszym regionie, poruszali również inne tematy korespondujące z miejscem i czasem. Nastrój był uroczysty i podniosły. Było dużo młodzieży gimnazjalnej, grała Orkiestra Reprezentacyjna Marynarki Wojennej. I wszystko byłoby OK, gdyby nie grupka jakichś 6-8 pojebów/oszołomów, która stanęła w okolicy wejścia do sektora gości honorowych, rozwinęła pokraczny transparent z napisem „Żądamy prawdy o Smoleńsku” i zaczęła robić bydło. Gdy przemawiał Prezydent Komorowski, a potem Prezydent Adamowicz, pojeby zaczęły drzeć mordy, gwizdać i wykrzykiwać teksty, których nie przytoczę, żeby nie robić reklamy paranoikom. Całe to zajście było żenujące, niesmaczne, prymitywne i kompletnie nie na temat. Mimo całkiem licznej obecności policji, straży miejskiej i BOR, obstawiających uroczystość, NIKT nie zwrócił uwagi pojebom na niestosowność zachowania, choćby w kontekście charakteru zgromadzenia. Właściwie tylko ja wrzasnąłem do pojeba: „Przestań gwizdać pojebie! Nie jesteś tutaj sam!” Ale na to pojeb zaczął gwizdać tak, że mu oszalałe patrzały chciały wyskoczyć z orbit. W zasadzie, to oszołomy wzbudziły zainteresowanie. Mianowicie mediów! Dziennikarze odwrócili kamery i obiektywy aparatów i zaczęli filmować żałosny transparent oraz oszołomów, przypominam, w liczbie 6 – 8 osób. A jedna ze stacji zrobiła wywiad z pojebaną oszołomką. 1000 osób przyszło na uroczystość, 8 osób tę uroczystość usiłowała rozpieprzyć i i po części jej się to udawało. Takie są czasy, taka jest polska demokracja, takie są efekty wolności słowa, taka jest „klasa” – całe szczęście – nielicznych jednostek zagubionych w obecnym świecie. NIE AKCEPTUJĘ TEGO, NIE ZNOSZĘ TEGO, NIE ZGADZAM SIĘ NA TO, PROTESTUJĘ PRZECIWKO TEMU!!! Jeśli ktoś czegoś z tym pojebstwem nie zrobi – zacznę robić ja. Mimo wszystko – miłego dnia. Grzegorz Tyszkiewicz

Zapraszam na koncert do TO TU CAFE. :-)

Zapraszam Was na koncert do „TO TU CAFE”. Odbędzie się 3 listopada (sobota), start: 20.00.  Atmosfera miejsca jest wspaniała, bo tworzą ją Gospodarze i ludzie, którzy tam przychodzą. Miałem możliwość przekonać się o tym w ubiegłym roku. Więc z radością wracam tam teraz.

A tutaj plakat, który informuje o imprezie.

Do zobaczenia i serdecznie pozdrawiam,

Grzegorz GooRoo Tyszkiewicz

Świetna atmosfera podczas koncertu w Hotelu Nadmorskim.

Ahooj!

Bardzo dziękuję wszystkim Widzkom i Widzom, Słuchaczkom i Słuchaczom, Uczestniczkom i Uczestnikom którzy zaszczycili swoim udziałem mój koncert w Hotelu Nadmorskim w Gdyni, w ostatnią środę. A tłum był taki, że ho, hooo!!! Trzeba było dostawić krzesła w sali Venezia. Atmosfera koncertu była niesamowita, niepowtarzalna. Na skrzypcach towarzyszył mi niezawodnie Łukasz Zięba. Zagrałem m. in. kilka nowych piosenek z mojego repertuaru: „Siódme morze”, „Wielki Błękit”, kilka przebojów „Staruszek jacht”, „Moje Mazury”, Wróćmy na jeziora”, kilka piosenek „historycznych”: „Morze, nasze morze”, „Morowa marynarska wiara”. Grało mi się i śpiewało nadzwyczaj dobrze. Muzyczno-sceniczna „chemia” z Łukaszem ogarnęła nas całkiem szybko, więc zaczęliśmy się bawić formą, co bardzo spodobało się Publiczności. I – jak to zwykle bywa – nastąpił proces wymiany energii między sceną, a widownią. To niezwykłe doświadczenie. I możliwe do osiągnięcia i przeżycia TYLKO podczas koncertu. I to jest „proszę Szanownego Państwa” to, o co chodzi w tej materii. Dla takich chwil warto żyć. I grać. To, co zrobiliśmy na scenie podobało się nie tylko nam samym. Odebraliśmy wiele gratulacji i podziękowań po koncercie. Oczywiście na zakończenia był bis – wykonaliśmy go z radością i przejęciem. Aż mi się słów zapomniało troszku… :-/ No, tylko tak tytułem uzupełnienia dodam, że moich płyt też „poszło” w naród nieco – podczas koncertu.

I to by było na tyle!

Pozdrawiam,

Grzegorz GooRoo