Zakończenie sezonu żeglarskiego KLUB ŻEGLARSKI HALNY z Bielska Białej.

Znowu byłem w „Czechosłowacji” czyli na południu Polski, czyli znowu nad Jeziorem Żywieckim. Obrodziło mi w tym roku wyjazdami w tamte okolice… Że heeej!!!
Ale warto – w różnych aspektach i znaczeniach tego słowa. ;-)
Ludzie, których tam poznałem i spotykam są nietuzinkowi i wartościowi. Spotkania z nimi powodują to, że wzrastam, rozwijam się.
Tym razem już w piątek zajechaliśmy na miejsce po 12 godzinnej podróży (!!!!!!) przez nasz rozkopany piękny kraj. :-( ( Po przyjeździe, ok. godz. 21.00 Sławek „OHIO” Ochnio, zaprosił nas pod wiatę, pod którą „wstępnie” zamykali sezon instruktorzy z HALNEGO. A tam spotkaliśmy moich znajomych. Znajomych z jakże różnych czasów… Piotr Gostyński, KWŻ w HALNYM, właściciel szkoły i instruktor narciarstwa, Piotr Gołąb, których poznałem kilka lat temu w Gdańsku przy okazji pewnego wieczoru z szantami na pokładzie jachtu BARLOVENTO, który wypływał wtedy w północny rejs. Wacek „WANIA” Bachman – instruktor żeglarstwa, którego poznałem 25 (!!!!) lat temu w basenie jachtowym w Gdyni kiedy ja – młody harcerz „wodny” z Olsztyna szkoliłem się w gdyńskim CWMiW, a Wania wrócił właśnie z zatokowego rejsu. Ludzie! Od Wani właśnie usłyszałem pierwsze w moim życiu szanty śpiewane w języku polskim: „Sacramento”, „Rio Grande” i inne. Powiem wam, że te interpretacje WSTRZĄSNĘŁY mną bardzo. I z pewnością również dzięki temu spotkaniu dzisiaj śpiewam właśnie szanty, a nie inne pieśni czy piosenki. Pod wiatą „instruktorską” były również inne życzliwie do świata nastawione osoby, których imion nie znałem oraz nie pamiętałem. Ale to w sumie nie było takie ważne. Mimo dość „uszczypliwej” temperatury bawiliśmy się świetnie: w powietrze poleciały stare i nowsze szanty i żeglarskie piosneczki. Atmosfera po prostu REWELACYJNA!!! A potem – spać!
Następnego dnia spotkaliśmy się z moimi Rodzicami w Szczyrku. Przyjechali na tydzień wypocząć u Basi i Andrzeja w GRONIKU. Bardzo zadowoleni (no ja rozumiem!!!) z warunków i atmosfery pensjonatu łazili sobie codziennie po bliższych i dalszych górkach Beskidu Żywieckiego i Śląskiego. W sobotę zabrałem się z nimi na spacer z Gronika przez Biały Krzyż do Grabowej Chaty. I z powrotem. Bardzo klimatyczne miejsce ta Grabowa Chata. Jak kto ciekaw – niech się przejdzie! :-) )
A wieczorem, po ssssmacznym obiedzie u Basi i Andrzeja pojechaliśmy do HALNEGO. Na miejscu zabrało się całkiem sporo żeglarzy z HALNEGO i innych zaprzyjaźnionych klubów. jako pierwszy zagrał zespół EKT GDYNIA. Wśród widzów znalazło się wielu miłośników ich twórczości. W pewnym momencie kilka par ruszyło do tańca w rytm muzyki chłopaków z EKT. Nawet mój własny Ojciec mą Kasię do tańca porwał. Jest dokumentacja fotograficzna!!! A potem przyszedł czas na moje granie-śpiewanie. Jakoś tak się złożyło (dosłownie ZŁOŻYŁO – jeśli chodzi o nagłośnienie i akustyka), że tym razem śpiewałem przy ognisku. Ale powiem Wam: „ŻADEN NO PROBLEM”!!! ;-) )
Przecież zanim znalazłem się na szantowych scenach, grałem i śpiewałem właśnie przy mazurskich i innych – żeglarskich ogniskach! Więc ogniskowe granie było dla mnie takim hmmm… powrotem do korzeni. Bardzo udanym zresztą. Śpiewliśmy chórem znane i nieznane piosenki. Te nowsze i te starsze. I te zupełnie wiekowe – prawie już zapomniane. Poszliśmy spać około północy. A impreza trwała sobie dalej. W niedzielę po śniadaniu i pogaduchach z Basią i Andrzejem poszliśmy we czwórkę (ale z moimi Rodzicami)na spacer na Skrzyczne. Tzn. wjechaliśmy wyciągiem na Jaworzynę, a potem „na butach” weszliśmy na Skrzyczne. Pogoda była taka, że… mogłaby być lepsza. ;-) Niskie chmury, mgła. Całe szczęście, że na szczycie trochę na moment się przetarło. Gorąca herbata w schronisku i zjazd na dół. Pożegnaliśmy Szczyrk i pojechaliśmy do Gliwic, spotkać się z Anią, architektką, mają „osobistą” znajomą. Ale to już zupełnie inna historia…
Dobrze nam było z „HALNYMI” i w Szczyrku. Jak zwykle… Dziękuję Wam i do zobaczenia. Znowu: oby jak najszybciej!!!