Kilka……dziesiąt zdań na okoliczność benefisu Starych Dzwonów – 30-latków.Koncert odbył się we Wrocławiu, 20 lutego 2011 r.

Zagrałem podczas benefisu STARYCH DZWONÓW!!!
Jakiś czas temu zadzwonił do mnie Marek Szurawski i zaprosił mnie do udziału w koncercie – benefisie z okazji 30-lecia zespołu STARE DZWONY. Koncert miał się odbyć w ramach festiwalu Szanty we Wrocławiu – 2011. Nie namyślałem się ani chwili i zgodziłem się bez wahania. Sięgnąłem pamięcią do lat mej wczesnej młodości i przypomniałem sobie, kiedy zobaczyłem i usłyszałem STARE DZWONY po raz pierwszy. I wyszło na to, że było to w roku ich powstania. Czyli dokładnie 30 lat temu. Czyli w roku 1981!!! I to w jak najbardziej żeglarskich i szantowych okolicznościach! W owym 1981 roku uczestniczyłem w moim 2 lub 3 mazurskim rejsie żeglarskim razem z koleżankami i kolegami żeglarzami z Harcerskiego Ośrodka Wodnego (nad Jez. Krzywym) w Olsztynie. Termin rejsu przypadał na przełom lipca i sierpnia. I tak się złożyło, że w tym czasie, w Mikołajkach odbywała się jedna z pierwszych edycji festiwalu „Szanty w Mikołajkach” w ramach kulminacji Mazurskiej Operacji Żagiel. I śpiewały tam STARE DZWONY właśnie! Było to jednak trochę czasu temu i niewiele pamiętam… Pozostało we mnie wyraźne wrażenie spotkania niezwykłych ludzi, którzy fantastycznie śpiewają nieznane mi, wspaniałe piosenki. Niestety dzień, w którym odbywało się główne śpiewanie, został zdominowany przez nieprzyjemne dla mnie wydarzenie: omega, którą żeglowałem, podczas wyprawy na drugi brzeg jeziora Mikołajskiego po drewno na ognisko została wywrócona przez pijanego motorowodniaka. Akcja ratunkowa, milicja, ściganie, zeznania, szacowanie strat, przesłuchanie, protokoły itp. Zamiast przyjemnego wieczoru z szantami – nieprzyjemna historia. Ale faktem jest, że w takich a nie innych okolicznościach poznałem STARE DZWONY. Z tamtych dni pamiętam Marka Siurawskiego, Rysia Muzaja, Jurka Porębskiego. Na pewno był też tam Mirek Peszkowski. Następne spotkanie, które trwa właściwie do dzisiaj, to SHANTIES 1985 w Krakowie. Przyjechałem tam z Piotrkiem Bułasem i Darkiem Ślewą jako reprezentacja Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni. STARE DZWONY były wtedy niekwestionowaną Gwiazdą festiwalu. Prawie wszyscy byli wtedy w nich zapatrzeni, zasłuchani w ich interpretacje szant i piosenek spod masztów i żagli, zapatrzeni w kolorowych facetów. Niemal wszyscy chcieli śpiewać jak STARE DZWONY! A potem nastąpiło dla mnie kolorowe 26 lat spotkań, rozmów, występów, festiwali, bankietów, koncertów, podróży, podziwu, szacunku. A tematem i podmiotem i przedmiotem były i są STARE DZWONY. W poprzednich i obecnym składach. Nieustający wielki mój SZACUN. Ze względu na wieczną młodość, luz, pierwiastek szaleństwa, inteligentne poczucie humoru, iskrę bożą, autentyczność, profesjonalizm i prawdziwą zabawę na scenie. Mieli i mają coś takiego, czego nie można się nauczyć. Ale na co można patrzeć i słuchać LATAMI!!! Patrzę więc i słucham. I z takimi myślami pojechałem do Wrocławia. Benefis odbywał się w Sali IMPARTu we Wrocławiu. Piękna sala stworzona do koncertów i przedstawień teatralnych w krótkim czasie zapełniła się widzami – do ostatniego miejsca. Do garderoby zaczęli się schodzić zaproszeni wykonawcy. Substancje zewnętrzne zmieniające nastrój serwowane przez gospodarzy konsekwentnie wprowadzały nas na nowe orbity szczęścia. Nas, to może nieprecyzyjne określenie, gdyż ja od 5 lat jestem odłączony. Ale koleżanki i kolegów – hmmm. Taaaak… Ku radości! Aby dać wyraz mojego specjalnego szacunku dla Jubilatów postanowiłem wyrazić to strojem. Wystroiłem się w najlepszy mój garnitur 3-częściowy, zawiązałem pomarańczowy krawat oraz włożyłem pantofle od Baty. Mówiąc szczerze mogę stwierdzić: wrażenie jakie planowałem osiągnąć – osiągnąłem! Przygotowałem tez prezent – niespodziankę. Oprawiłem mianowicie w ramkę, wydrukowaną powiększoną fotografię (z moich archiwów) z SHANTIES 1986 w Krakowie, przedstawiającą odtworzenie na scenie, ceremonii spłacania zdechłego konia (zwyczaj ze starych żaglowców Navy Royal) w wykonaniu Gości z Anglii i STARYCH DZWONÓW w ówczesnym składzie – z nieżyjącym już Januszem Sikorskim. Obrazek wręczyłem im publicznie – na scenie. Wyglądało na to, że tym trudnym do podziału prezentem sprawiłem im radość. Obiecałem też, że w razie potrzeby opracuje grafik, wg którego będą mogli sprawiedliwie podzielić się obrazkiem. Jeśli chodzi o muzyczkę, to zagrałem Beneficjentom oraz publiczności w ramach piosenek normalnych – moje „Moje Mazury” wspominając czasy kiedy zetknęliśmy się po raz pierwszy – na Mazurach, w Mikołajkach i pod skrzydłami opiekuńczymi kazi Komosy. A w ramach piosenek nienormalnych, zaprezentowałem (namówiony przez Siurawę) moją historię 4-ch akordów (A-min, G-maj, F-maj, E-maj). Kulminacją tej opowieści jest „GdzieTaKeja”. Odśpiewana i tym razem (tak jak w październiku – w NjuJorku) przez Autora. Przyznam szczerze, że przypadła do gustu wrocławskiej publiczności ta opowieść. Ku radości mojej i wszystkich zresztą… W koncercie zagrali i zaśpiewali PIĘKNIE: Atlantyda Sławka Klupsia, Marek Majewski, Arek Wlizło, Waldek Kapitan Mieczkowski, Mirek Kowalewski. Andrzej Korycki i Dominika Żukowska. Koncert potrwał ze 4 godziny. Ale nie dłużył się zupełnie! Było klimatycznie, fajnie i starodzwonnie. Lubię takie fety i mógłbym brać w nich udział codziennie. No może co drugi dzień…?
A tymczasem – pozdrawiam bardzo. I zapowiadam, ze już niedługo napiszę o SHANTIES 2011 w Krakowie.