Jaki to fajny był (i jeszcze jest) ten sezon koncertowo-żeglarski 2011!!!

A za oknem przetaczają się tropikalne ulewy – choć to Gdańsk i koniec sierpnia, a w moim domu jest sucho i wysprzątane, a steki marynują się w stosownej mieszance przypraw i takiej-ż temperaturze – to na okoliczność gości, co wieczorem mnie odwiedzą, a to wreszcie Mistrz Melchior Wańkowicz z fal eterointernetu odczytał dwa swoje wspaniałe reportaże o powojennej Polsce i Polakach – te wszystkie okoliczności złapały mnie wreszcie za łeb i posadziły przed klawiaturą i nakłoniły do pisania. Bo tyle się zaległości nagromadziło! Że heeej!!!! A tu za pasem pierwszy koniec sezonu. Pierwszy, bo kończą się wakacje uczniów szkół podstawowych do średnich. Ale to oznacza, że w kurortach wakacyjnych i innych miejscach do wakacjowania (lasy, góry i Mazury) zrobi się dużo luźniej, ciszej i czyściej. I z pewnością sprawdzimy czy nas tam nie ma. W uzupełnieniu dodam, że drugi koniec sezonu – ten prawdziwy to 30 września. Czuć wtedy jesień – zazwyczaj…
Ale ja nie o tym chciałem. Chciałem o sezonie żeglarsko-wakacyjno-koncertowym! A ten, mimo, że kryzysowy w tym roku, to przecież BARDZO UDANY jest!!! Koncertów co nie miara, festiwali kilka, „dobre człowieki” dobre klimaty, pozytywne wibracje. Zarówno w wydaniu solowym, w duecie z Leszkiem Bolibokiem jak i z kapelą – GOOROO BANDEM. Przedtaktem sezonu koncertowego były występy w Mikołajkach: mocno i zaraz-przedwakacyjne. Mocno – podczas Majówki w Wiosce Żeglarskiej i zaraz-przed – te w „bożocielny” weekend, który w tym roku był pierwszym weekendem wakacji. A przy okazji przedwakacyjnych koncertów było tez spotkanie z serdecznymi znajomymi z Polski – uczestnikami tzw. „bożocielnego rejsu”. Pożeglowaliśmy z Kasią kilka dni po Mazurach jachtem KALIMERA (Antila 26) wypożyczonym tradycyjnie od firmy czarter4U z Giżycka. Bardzo wygodny, o doskonałych właściwościach nautycznych. A w Starych Sadach, w przystani „U Ciotki” spotkaliśmy się z Cinkiem i jego Olą, Makiem, Bogdanem i jego żoną, Piotrkiem i Kasią, Robsonem, Mikołajem i innymi, co ich imion już nie pamiętam. I było wspaniałe, klimatyczne ognicho, śpiewanie i apdejt wydarzeń. Takie spotkania i reset rozumu jest nieoceniony. Do zobaczenia w przyszłym rokuuuu!!!!
A w międzyczasie w Gdańsku odbyły się obchody Europejskich Dni Morza i rozpoczęcie Sezonu Żeglarskiego 2011. Miałem przyjemność i zaszczyt zorganizowac i poprowadzić scenę szantową usytuowaną na Targu Rybnym w Gdańsku. Działo się wtedy w Gdańsku wiele i wspaniale, a ja z przyjemnością zaprosiłem większość szantowych kapel z Trójmiasta wychodząc z założenia, że na imprezach na swoim terenie należy popierać swoich. Nooo, jeśli są! 
Wystąpili więc: Waldek Mieczkowski z Jackiem Ronkiewiczem, Formacja, Sławek Klupś i Atlantyda, Własny Port (to z Bydgoszczy), Hambawenah (z Sandomierza – towarzysząca flisowi wiślanemu) oraz ja: w duecie i z GooRoo Bandem. Było ekstra, profesjonalnie, choć muszę przyznać, że publiczności mogłoby być trochę więcej… Ale to już nie zależało ode mnie.
A potem był koncert w Kętrzynie – w ramach Kaperaliów – imprezy dla „miasta” organizowanej przez tamtejszy klub żeglarski. Spora grupa żeglarskich działaczy chce spopularyzować wśród kętrzynian ideę żeglowania po małej i dużej wodzie. Angażując czas, pieniądze i swoje znajomości organizują imprezy masowe, podczas których realizują przyjęte założenia i cele. Nowe rodzi się w bólach (widownia mogłaby być nieco liczniejsza), ale kolegom z klubu Kaper nie brakuje zapału i zaangażowania. I pomysłów na przyszłość. Moje gratulacje i wielkie podziękowania za zaproszenie i wspaniałą atmosferę podczas after-grill-i-bigos-party przy siedzibie klubu. Szkooooda, że trzeba było jechać do domu, tak się fajnie rozmawiało. Aaaa! Jeszcze spotkanie z kuzynką od strony mojego Ojca – Anią. Na tę okoliczność, ze sceny nawiązałem do fantastycznych wakacji spędzonych w latach dzieciństwa w Trzech Lipach i śpiewaniu ułańskich i obozowych piosenek przy ogniskach w parku i sadzie.
Specjalnie ciepłe i sympatyczne wspomnienia mam z rozpoczęcia sezonu żeglarskiego Śląskiego OZŻ, na które byłem zaproszony przez Janusza Szlachetko – Komandora Jacht Klubu OPTY z Lwówka Śląskiego pod koniec czerwca do Stanicy nad jez. Tajty w Pięknej Górze. Przypomniały mi się tam czasy początków mojego żeglowania. Wspaniała atmosfera kreowana przez Hanysów w urokliwym miejscu, które jest przyjazne ŻEGLARZOM, mniej – jachtsmenom. A kiedy na zeszłorocznej liście instruktorów dyżurnych znalazłem i pokazałem Kasi nazwisko Sławka Ohio Ochnio z Klubu Halny w Bielsku Białej, to poczuliśmy się jak w domu!!! Naprawdę wspaniałe chwilę spędziliśmy tam w towarzystwie Prezesa SOZŻ Romana Winklera i Joli Winkler, Janusza Szlachetko, Józefa Żyły i jego małżonki, Dominiki Płonki i innych, których imion i nazwisk nie pomnę. Specjalnie wzruszające było dla mnie spotkanie po 26 latach (!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!) z członkami zespołu Gwarek, z którymi dane mi się było poznać podczas krakowskich SHANTIES w 1986 r. Z „rozpoznaniem” Gwarków wiąże się pewna anegdota. Otóż siedząc sobie w towarzystwie żeglarzy w stanicy nad Tajtami popatrywałem na ludzi i słuchałem co mówią. Moją szczególną uwagę zwrócił jeden szczupły, szpakowaty facet w wieku – tak po 50-tce. Podświadomość podpowiadała mi, że skądś kojarzę gościa. Skąd? Na razie nie ogarniałem. W pewnym momencie ktoś powiedział, że gość gra na skrzypcach. I wtedy przypomniałem sobie o zespole Gwarek ze Śląska, laureacie Shanties i fajowym wieczorze spędzonym w ich towarzystwie któregoś dnia festiwalu. Była jakaś wódeczka, ciekawe rozmowy z nowymi znajomymi. Ja – wtedy student gdyńskiej WSM chłonąłem takie chwile na festiwalu całym sobą. Taaak. I w Gwarku był facet, który grał na skrzypcach, albo chyba raczej na altówce! Tylko jak się ten gościu nazywał??… Jakoś tak z rogami… Jeleń? Renifer? Nieee, jakoś inaczej! I – tak jak w filmie „Rejs” ktoś z towarzystwa zawołał do niego „Łosiuuu!!!” iiii wtedy szuflady mej pamięci się otworzyły! Naturalnie! To jest Łoś! Potem okazało się, że obecnym szefem Stanicy jest Leszek – brat Joli (teraz Winkler), którzy tworzyli zespół Gwarek. Jak przyszło co do czego okazało się, że mnie niespecjalnie z tamtych Shanties pamiętali, ale najważniejsze w sumie jest to, że ja spotkałem dawnych znajomych. A potem były posiadówki, pośpiewanki, grilowanki, anegdoty, wspomnienia. I wierzcie mi poczułem się jak w prawdziwej ŻEGLARSKIEJ RODZINIE. Może dlatego mój koncert w sobotę wieczorem na tarasiku stanicy był taki emocjonalny i specjalnie energetyczny. Czułem się wspaniale wśród tych ludzi i w tej atmosferze. Dlatego specjalnie ciepło podziękowałem za zaproszenie i za ten czas spędzony z nimi. Po jakimś czasie dowiedziałem się od Janusza Szlachetko, że to rozpoczęcie sezonu w opinii wielu uczestników było jednym z najbardziej udanych w historii stanicy. I – jak zaznaczył – ze względu na wspaniały koncert piosenek i klimat jaki wytworzyłem śpiewając z żeglarzami ze Śląska. No co tu jest jeszcze do dodania? Może tylko to, że dla takich chwil WARTO ŻYĆ. Ludzieee, jak ja czasami Szefowi dziękuję, że takie chwile mogą być moim udziałem…

Już niebawem kolejne refleksje na temat kończącego się sezonu 2011.