„Ja panie widzę, że nadeszły wielkie zmiany I wciąż do przodu galopuje „gupi” świat. A mnie się śnią Mazury z żaglem bawełnianym, A ja wspominam tamtych ludzi z tamtych lat.”

Tak sobie śpiewałem przygotowując się do „Nocy Mazurskiej”, która odbyła się w polskiej restauracji „Lutnia” przy Belmont Ave. w Chicago.

Wróciliśmy z Florydy do Chicago we wtorek wieczorem. Przez kilka dni żyliśmy ze Zbyszkiem wspomnieniami z wakacji na Florydzie, ale życie toczy się dalej! Przyszły nowe sprawy, wydarzenia, atrakcje. Aby posmakować ciężkiej pracy w stylu amerykańskim zgodziłem się pomóc Januszowi w wykonaniu pewnej pilnej a nie za bardzo wdzięcznej pracy polegającej na usunięciu wosku ochronnego z podłogi PCV, umyciu jej i nałożeniu nowej warstwy wosku. Podłogi było od cholery i trochę, bo zajmowała wielką halę fabryki elementów elektronicznych, a wykonanie roboty miało się odbyć nocą z czwartku na piątek. Rzuciłem sam sobie wyzwanie: czy dam radę i nie „wymięknę” wykonując ciężką fizyczną pracę. Przyznam, że nie było łatwo, szczególnie gdzieś między 1.00 a 3.00… Mięśnie, które dawno lub nigdy nie były obciążone obsługą ciężkich, specjalistycznych narzędzi i wykonywaniem nietypowych ruchów – bolały niemiłosiernie. Pod koniec roboty, tak ok. 3.00 miałem serdecznie dość: wszystko mnie bolało, nogi po 8 godzinach dźwigania ciała i sprzętu nie zginały się w zawiasach. Ooooj, ciężki to kawałek chleba. Ale tak sobie myślę, że jak by nie było innego wyjścia – dałbym radę i takiej robocie! Ludzie pracują przecież jeszcze ciężej. Można się przyzwyczaić – kwestia uwarunkowań i motywacji. Miałem osobistą satysfakcję, że mimo bólu i zmęczenia NIE WYMIĘKŁEM!!! Ale druga konstatacja jest taka, że na pewno nie chciałbym w ten sposób zarabiać na chleb. Z masełkiem. :-)
A już w piątek wieczorem w polskiej restauracji „Lutnia” przy Belmont Avenue odbyła się impreza zatytułowana pięknie: „Noc Mazurska”. Imprezę wymyślił Zbyszek. Chciał, aby w sympatycznej i komfortowej czasoprzestrzeni spotkali się mieszkający w Chicago i okolicach ziomkowie z Warmii i Mazur. To był cel nr 1. Celem nr 2 było wprowadzenie gości w taki klimat, aby chcieli spotykać się na „Nocy Mazurskiej” co roku, a jeśli poczuliby się w swoim towarzystwie bardzo ale to bardzo dobrze, może doszłoby do założenia Stowarzyszenia Miłośników Warmii i Mazur!? Swoją ideą Zbyszek zaraził znajomych i znajomych znajomych. Efekt był taki, że z kameralnego spotkanka planowanego pierwotnie na jakieś 20 osób zrobiła się spora, bo na 50 osób regularna fiesta! Ekipa z „Lutni” stanęła – mimo nie najlepszych wstępnych rokowań – na wysokości zadania. Sala była przygotowana elegancko i nastrojowo, jedzonko było przepyszne: i to na ciepło, i to na zimno, i to na słodko, i to na słono. Stroną rozrywkową zajęło się silne muzyczne komando: zespół złożony z polskich muzyków pod angielską nazwą „The Reason” (ang. – powód, przyczyna) oraz ja. Band liderem Reasonów był grający na perkusji Andrzej Rojek – „ziom” z Olsztyna, który kilkanaście lat temu współtworzył zespół Kaczki z Nowej Paczki. Doświadczony Andrzej basista, niezła wokalistka Kasia, doskonały gitarzysta Tomek Ciastko, drugi – Sebastian stworzyli kawałek dobrej muzyki. No może repertuarowo niekoniecznie doskonale dopasowanej do charakteru imprezy. Zdarzyło się też tak, że zagrałem i zaśpiewałem z nimi kilka dobrych coverów polskich kapel rockowych. I to nasze wspólne muzykowanie bardzo przypadło do gustu gościom imprezy. Spodobało się im również moje solowe śpiewanie. Przygotowane wcześniej śpiewniki z piosenkami mazurskimi i żeglarskimi bardzo się przydały. I jak to zwykle bywa rozkręciłem śpiewająco całe towarzystwo. Wszyscy goście zgodnie wystrzelili się na orbitę dobrej zabawy. Około północy zamykaliśmy imprezę żegnając rozradowanych zabawą gości, którzy dziękowali i prosili o jeszcze. Do zobaczenia w przyszłym roku! „Noc Mazurska” została uwieńczona totalnym i permanentnym sukcesem. Gratulacje na ręce pomysłodawcy: Zbyszka!!! A ja zebrałem pochwały i gratulacje od moich nowych znajomych – uczestników imprezy. A potem były następne koncerty: Club PRL, Cafe Praha i Sokoły. A o tym już za chwilkę małą. :-) )